Refleksja nad poznaniem i widzeniem jest od wieków jednym z zasadniczych przejawów ludzkiej twórczości. To dzięki tej refleksji wzrasta świadomość niezwykłego bogactwa procesu poznania i określających go praw. Pytanie o możliwość poznania i widzenia Boga porusza się tu jak wahadło starego zegara pomiędzy skrajnymi rejonami „mistycznej” naiwności a przyziemnie ludzkiej metody. Jak zegar, tak również to pytanie, o wiele głębiej, niż często można by przypuszczać, wyznacza porządek nie tylko w parafialno-pastoralnych obszarach Bożej i ludzkiej aktywności.
W kręgu uzależnienia od ego-oglądu
Gdy jeden z uczniów poprosił Chrystusa, aby pokazał Ojca, ten, spojrzawszy na niego, odpowiedział: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie widzi, widzi i Ojca” (J 14,9). Aby widzieć, trzeba spojrzeć. Spojrzenie jest bardziej pierwotne niż poznanie i widzenie. Istnieje także zasadnicza różnica pomiędzy spojrzeniem a oglądaniem. Spojrzenie jest pierwszym „słowem” miłości, oglądanie – niespokojną próbą uwięzienia napotkanego obiektu w subiektywnym świecie aktualnie przeżywanych uczuć, pragnień i teorii. Spojrzenie łączy, jest jak delikatny pomost pomiędzy dwoma niepoznanymi jeszcze lądami, gdzie pragnienie poznania i widzenie dalekie jest od zimnego kryterium: „kalkuluje się albo się nie kalkuluje”. Człowiek w spojrzeniu jawi się jako osoba, w oglądaniu odchodzi jako rzecz. Spojrzenie integruje człowieka, ogląd dezintegruje, rozcina – jak w dziele Palomy Navares Na progu marzenia w oglądzie mężczyzny pocięte jest ciało kobiety. Pośród poszczególnych, rozdzielonych fragmentów ciała, eksponujących konsumpcyjną erotyczność, brakuje twarzy.
Ludzie skrzywdzeni brakiem spojrzenia, oglądani jak konie wyścigowe – oglądani tak długo, jak długo przynoszą zysk - świadomie albo nieświadomie kierują swoje spojrzenie na siebie. Próbują w ten sposób wypełnić głód spojrzenia, w coraz bardziej natrętnej niecierpliwości pragną poznać i zobaczyć siebie, aby w końcu przekonać innych, że warto na nich spojrzeć. Im dłużej to czynią, tym mniej są sami o tym przekonani. Spojrzenie na siebie jest konieczną formą miłości siebie samego, która rodzi się w spojrzeniu innych osób. Gdy jednak zrodzone jest z braku spojrzenia, rani i zamyka w sobie. Spojrzenie na siebie, które coraz bardziej przemienia się w oglądanie siebie, staje się jedynym oknem umożliwiającym ogląd świata. Starszy mężczyzna z Letniej nowelki Stefana Zweiga, który anonimowo wysyła nieśmiałej dziewczynie miłosne listy, aby obdarować ją narodzinami stłumionej dotąd kobiecości, zostaje w końcu rozpoznany w spojrzeniu swojego rozmówcy: ta zabawa i zabawka potrzebna mu była po to, aby ratować jego, męskość więdnącą w jesieni życia. Podobnie jak wszystko inne, co wydarte jest miłości i trwa zbyt długo, tak również i takie spojrzenie na siebie uzależnia, odbierając wolność. To uzależnienie przemienia spojrzenie na siebie w oglądanie siebie, a inni muszą odejść niepoznani i niezobaczeni. Bohaterka Dwudziestu czterech godzin z życia kobiety Zweiga, która oddała zbyt wiele, aby ratować młodego polskiego arystokratę przed śmiercią samobójczą, przy ponownym nieoczekiwanym spotkaniu w kasynie stwierdza, że ten, pozostając w ruletkowym uzależnieniu, nie poznaje jej. Gdy po chwili udaje się jej wydobyć z niego umierające wspomnienia, on w strumieniu agresji mówi: „Niech pani zostawi mnie w spokoju, niech pani stąd odejdzie! Przynosi mi pani pecha. Ilekroć tu pani jest, przegrywam”. A w końcu i dla niej staje się jasne, że poprzez tę „pomoc” – jak w jakimś niewidzialnym, upajającym ruletkowym wirze – próbowała ostatecznie wygrać swoją, zbyt szybko zapomnianą kobiecość.
W spojrzeniu Chrystusa
Uzależnienie od ego-oglądu jest tak silne, że odbiera człowiekowi zdolność do miłowania, a tym samym i życie. Samobójcza śmierć Zweiga i jego żony pozostaje w kulturze europejskiej ponurym przykładem owej niecierpliwości serca, które chce spojrzeć poza siebie, aby w tym świetle poznać i widzieć. Zaczarowane początkowymi sukcesami, przeżywa w końcu rozczarowanie, zbyt silne, aby je można było przeżyć. Bohaterka Dwudziestu czterech godzin z życia kobiety z jednej strony przeczuwa, iż ów młody mężczyzna po raz pierwszy od swojego przyjazdu wydaje się widzieć i rozpoznawać otaczający go krajobraz, z drugiej strony sama – „w bezimiennym przerażeniu [rozpoznaje], że ten człowiek był zatruty przez swoją namiętność aż do ostatniej kropli krwi”.
Tego, który „poznaje i widzi” już tylko śmiertelnie zawężony świat swojego uzależnienia, może uratować jedynie spojrzenie silniejsze od śmierci. Ciemny, niewidomy, zawężony świat celnika Mateusza zostaje rozświetlony spojrzeniem Chrystusa – Boga i Człowieka, w którym zostaje on z miłości poznany i zrozumiany. Chrystus jest Odkupicielem, wszystko w Nim jest Słowem Odkupienia – także Jego spojrzenie. Poznanie to przenika całego człowieka, sięga dalej niż świadomość i podświadomość, które w świetle odkupieńczego spojrzenia niewiele jeszcze odsłaniają. Chrystus poznaje i widzi człowieka w bezgranicznej przestrzeni pomiędzy piekłem i niebem, widzi cały jego dramat i bogactwo stworzone na obraz i podobieństwo Boże. Rozważając spojrzenie Chrystusa oraz związane z Nim poznanie i widzenie, należy zachować biblijną specyfikę tych pojęć. Poznać kogoś, widzieć go, oznacza wejść z nim w osobistą, miłosną relację, symbolizowaną przez znak seksualny w miłości małżeńskiej, gdzie kochające się osoby stają się jednym ciałem. Tylko ten zna i widzi drugą osobę, kto tworzy z nią wspólnotę. Spojrzenie Chrystusa jest głęboko osobiste, jest „spojrzeniem po imieniu” (Filipie...), jest bramą do intymnej wspólnoty. Oznacza więc o wiele więcej niż zewnętrzny ogląd, wiedza zdobyta na widowni, przed którą rozgrywa się oglądane wydarzenie, domagające się jak najszybszego umieszczenia w sterylnym świecie pojęć jakiegoś systemu. Chrystus ostatecznie przyniósł nie pojęcia, lecz życie, dar wspólnoty Boga i człowieka. Nie napisał traktatu o człowieku, lecz go odkupił, zapraszając do stołu jedności z Jego Ciałem. Wydarzenie Wcielenia jest darem poznania i widzenia człowieka. Chrystus zna i widzi człowieka, ponieważ jest podobny do niego we wszystkim oprócz grzechu. Od niemowlęctwa aż po krzyż i zstąpienie do piekieł Chrystus w swoim spojrzeniu poznaje i widzi człowieczeństwo, które poprzez dar odkupienia i zmartwychwstania wprowadza do nieba, aby w ten sposób to poznanie osiągnęło swoją pełnię.
Narodziny spojrzenia
W spojrzeniu Chrystusa, tak jak w każdym fragmencie połamanej Hostii, obecna jest całość odkupieńczego wydarzenia. Jest ono stworzeniem, wołaniem i powołaniem, decyzją i źródłem wolności, schronieniem i posłannictwem, słowem i czynem, miłością i sądem. To w nim rodzi się spojrzenie człowieka, umożliwiające poznanie i widzenie. Jest to spojrzenie ze Spojrzenia. Na obrazie Michelangelo Meresi Caravaggia Powołanie Mateusza spojrzenie celnika spotyka się ze spojrzeniem Chrystusa, zharmonizowanym z wyciągniętą ku niemu dłonią, która jest identyczna jak wyciągniętą ku Bogu dłoń pierwszego człowieka z fresku Michała Anioła Stworzenie Adama. To nowo narodzone spojrzenie, zdziwione i przelęknione, niepewne i nienasycone, jest doświadczeniem tak nowym, jak wyjście z ciemności ku światłu, które zadając ból, daruje życie. Po koszmarnych dniach w Baden-Baden, gdzie uzależnienie Dostojewskiego od ruletki było szczególnie silne, w muzeum w Bazylei przez długi czas wpatrywał się on w naznaczoną cierpieniem postać Chrystusa z obrazu Hansa Holbeina, a jego spojrzenie było tak intensywne, że żona obawiała się kolejnego ataku epilepsji. Gdy wróciła, zwiedziwszy całe muzeum, on patrzył jeszcze na Chrystusa. Po opuszczeniu muzeum, Dostojewski poprosił ją, aby wrócili, i dalej wpatrywał się w postać Uniżonego.
Spojrzenie człowieka, w którym może on poznać i widzieć Chrystusa, kryje w sobie analogiczną treść, jak to Spojrzenie, w którym się narodziło. Gdy Chrystus mówi: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? (...) Kto Mnie widzi...”, oczekuje nie wiedzy na temat Jego koloru oczu, wzrostu, kolektywnej podświadomości itp., lecz intymnego, osobistego związku. Kto traci miłość, przywiązuje zbyt dużą wagę do pojęć, informacji, systemów myślowych, naukowości. Uczynić Chrystusa obiektem takiego „poznania” oznaczałoby uwięzić Go w jakimś gnostyckim systemie, który niewiele ma wspólnego z miłością i oddaniem siebie. Im bardziej człowiek doświadcza braku, tym bardziej wyeksponowana staje się potrzeba refleksji. Brak rodzi „głód” i lęk, który w agresywnym zabezpieczeniu otacza napotkany obiekt sztywną siatką oglądu, pojęć, terminów, definicji. Z jednej strony człowiek zabezpiecza się w ten sposób przed ewentualnym niebezpieczeństwem, z drugiej – w symbiotycznym głodzie „zdobywa” obiekt jako swoją własność. Jeżeli tym obiektem jest inna osoba, wtedy osobista, intymna relacja staje się niemożliwa, a jej brak jeszcze bardziej eksponuje potrzebę refleksyjnego oglądu. Prośba Filipa: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”, jest przeniknięta ironią, której korzenie tkwią w lęku, agresji i braku doświadczenia własnej wartości. Ci, którzy oczekiwali od Niego takiego poznania, odchodzili i odchodzą rozczarowani.
Chrystus nie przynosi następnej tego typu refleksji, lecz wypełnia brak. Pozwolił się zobaczyć, to znaczy ofiarował siebie człowiekowi. W tym znaczeniu, nawiązując do myśli św. Tomasza, zobaczyć prawdę oznacza posiadać ją (Veritatem enim videre, est ipsam habere). Dar poznania Chrystusa to uczestnictwo w Jego życiu poprzez osobistą, intymną relację, w której człowiek czuje się przyjęty, zaakceptowany i bezpieczny. Możliwość widzenia Go to bycie wraz z Nim jako dar, oddanie i poświęcenie, które uświęca. Nie oznacza to, że naukowa refleksja nie jest ważna. Wpisana w świat ludzkich potrzeb, dobrze spełnia swoją cenną funkcję tylko wtedy, gdy związana jest z doświadczeniem miłości. Świadczą niewątpliwie o tym najwięksi teologowie w historii Kościoła, którzy zawsze byli świętymi. Ale szczególnie na przykładzie ich życia widać, iż w poznaniu Chrystusa pojęcia naukowe nie są ani na początku, ani na końcu relacji między Nim a człowiekiem.
W spojrzeniu Ojca
Dialog z Filipem jest częścią mowy pożegnalnej Chrystusa. Chrystus odchodzi ku „godzinie” jedności z Ojcem, w której wypełnia się odwieczne ich pragnienie, aby doprowadzić wszystkich do poznania tajemnicy Boga: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17,3). Odkupiciel określa siebie jako jedyną drogę prowadzącą do poznania Boga: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Chrystus uczy poznania i widzenia („Tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś?”), aby przygotować uczniów na poznanie i widzenie Ojca („Kto Mnie widzi, widzi i Ojca”).
W religiach wschodnich mistrz uczy metody, aby w ten sposób uczeń doświadczył przeżyć wyprowadzających go ponad ziemską przeciętność. Chrystus jest metodą, tutaj jednak methodos oznacza wprowadzenie kogoś na drogę. Odkupiciel jest metodą, ponieważ jest drogą – im dłużej ktoś trwa w Nim, tym bliżej jest Tego, do którego On odchodzi. Na obrazie Caravaggia Powołanie Mateusza twarz Chrystusa pozostaje w cieniu, a źródło światła znajduje się poza Nim. Mateusz w spojrzeniu Chrystusa doświadcza blasku spojrzenia Tego, który go posłał. Człowiek dochodzi do blasku spojrzenia Tego, do którego Chrystus odchodzi. Obraz Hansa Holbeina, na który patrzył Dostojewski w Bazylei, przedstawia Chrystusa zdjętego z krzyża, kiedy ciało Zbawiciela ulega już rozkładowi. To martwe ciało Chrystusa jest słowem Ojca – Jego żywym spojrzeniem.
Znaczącym darem dla duchowości chrześcijańskiej kończącego się wieku było życie i dzieło siostry Marii od Trójcy Świętej1. W wieku 26 lat subiektywnie doświadczyła tajemnicy Boga, która obiektywnie była nieustannie obecna w jej życiu, „przesłonięta” nieraz przez wiele miesięcy „ciemną nocą”. „Bóg – wspomina siostra Maria – jest osobą Ojca, Tym, który przyjął mnie do siebie. On mi się objawił, nie z dystansu, lecz z substancji do substancji, bliżej niż ludzki rozum może sobie to wyobrazić – bardziej niż twarzą w twarz, cała moja istota była w Nim zanurzona... Poznałam, że jest BYCIEM – poznałam Go nie jako ideę (ponieważ takiej nie było, podobnie jak nie było postaci, formy, słowa, porządku, nic z tego lub czegoś podobnego), lecz jako rzeczywistość. On trzymał mnie w sobie i sprawił, że Go widziałam i więcej jeszcze, lecz to, co piszę, niczego nie wyraża... Pozwolił mi poznać swoją ojcowską miłość, tę miłość, którą jako Ojciec posiada, tę miłość dla mnie – i swoje bycie, szczęście, życie, doskonałość... zanurzył mnie w swoim szczęściu... jak to wyrazić? – jak bardzo mały diament w niekończącym się słońcu... kąpiący się w pełni życia”.
To doświadczenie możliwe jest tylko w Chrystusie, przez Chrystusa i z Chrystusem. On jest incarnationis sacramentum (św. Augustyn), przez który człowiek może poznać tajemnicę Boga. Kto poznając Chrystusa, stał się wraz z Nim jak dziecko, ten gotowy jest do poznania głębi Boga, który objawia się jako miłujący Ojciec. Oczywiście, doświadczenie to możliwe jest w Chrystusie jako Bogu i człowieku: sacramentum Dei, quomodo Christus Deus et homo sit (św. Augustyn). W doświadczeniu Ojca – jak w Bożym zwierciadle – poznajemy jakby na nowo bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa. „Ojciec – wspomina Maria od Trójcy Świętej – objawił mi swojego Syna, odwieczne Słowo. Jego zobaczyłam w poznaniu i miłości Ojca i ujrzałam, że Syn otrzymuje wszystko od Ojca, to wszystko, kim jest. I zobaczyłam szczęście Ojca, że może być Ojcem Syna, i miłość Ojca do Syna, który jest wszechmocny, nieskończony i wieczny”. Boga można poznać tylko przez Boga, który stając się człowiekiem, ofiarował siebie jako odkupieńczą drogę tego poznania. kryterium „albo albo”: wolność albo posłuszeństwo, bliskość albo dystans, wspólnota albo samotność, gniew albo miłość itp.
W domu paradoksów Ojca
Człowiek zostaje wprowadzony w rzeczywistość, która rozbija ciasny świat jego pojęć – rzeczywistość, która jest dla niego jednym wielkim, niepojętym paradoksem. Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże i dlatego owe paradoksy wpisane są w jego egzystencję. Gruntownie ukazał tę prawdę Romano Guardini w swoim dziele Der Gegensatz, pisząc, że owe przeciwności, niespokojne paradoksalne napięcia są źródłem twórczości, która wymaga trudu, ofiary i wytrwałości. Człowiek, który nie zna Boga, nie zna również tych paradoksów. Nie jest wówczas zdolny unieść przeciwności, których doświadcza. Zbyt silne napięcia natychmiast wzmacniają pokusę „łatwiejszego” życia według czarno-białego kryterium „albo albo”: wolność albo posłuszeństwo, bliskość albo dystans, wspólnota albo samotność, gniew albo miłość itp.
Rodzące życie paradoksy przemieniają się w przynoszące śmierć rozbicia: wolność przemienia się wtedy w swawolę, posłuszeństwo w lękliwą uległość, bliskość w symbiozę, dystans w odejście, wspólnota w symbiotyczne, infantylne „gniazdko rodzinne”, samotność w osamotnienie, gniew w brutalność itp. W tym rozbiciu człowiek dusi się w sobie.
To rozbicie dotknęło także doświadczenia ojca. Tam, gdzie życiodajne napięcie „Ojciec niebieski – ojciec ziemski” zostało zranione poprzez alternatywę „albo albo”, nastąpiło odbóstwienie Ojca niebieskiego, a ubóstwienie ojca ziemskiego. To ubóstwienie jest kłamstwem, zbrodnią i dlatego zagrożeni w swej suwerenności synowie rozpoczęli bunt, który w kulturze XIX i na początku XX wieku zakończył się zamordowaniem ojca. Zagrażający ojciec stał się wręcz obsesyjną modą, co szczególnie widać w twórczości Franza Kafki, którego ojciec w rzeczywistości był poczciwym człowiekiem.
„Mord” ojca doprowadził do jego depersonalizacji (jego rolę przejęły instytucje społeczne, np. szkoła) i jego sekularyzacji (ojcostwo nie jest już rozumiane jako promieniowanie Ojcostwa). Nieunikniony kryzys ojcostwa przynosi zatarcie modelu ojca – jego rola sprowadza się coraz częściej do tego, który zarabia pieniądze. Coraz trudniej jest utrzymać obraz ojca jako pater familias, zorientowanego na obraz Boga Ojca, i odnajdującego się w Nim „ojca duszy” (J. David), którego ojcostwo polega na wychowaniu, wyjaśnianiu świata, zaspokojeniu najbardziej podstawowych potrzeb, towarzyszeniu w zabawie itp. „Zbuntowani synowie” i poczęte przez nich „sieroty” nie mogą jednak zagłuszyć wygłodniałej potrzeby ojcostwa.
Niezaspokojona potrzeba przynależności do ojca rodzi uzależnienia. Wówczas świadomie albo nieświadomie zaniepokojone spojrzenie – a wraz z nim poznanie i widzenie – kieruje się coraz intensywniej ku skrzywdzonemu ego.
Chrystus, objawiając tajemnicę Boga i wprowadzając w nią, konfrontuje człowieka z odkupieńczym światem Bożych paradoksów, jak z rajem utraconym albo ojczyzną zapomnianą. Ta „przestrzeń” pomiędzy Ojcem i Synem, do której zaproszony jest człowiek, jest ich wzajemną, Boską miłością. Miłość ta jest tak intensywna, tak osobista, że jest Osobą – Duchem Świętym. Człowiek jest objęty, otulony miłością Ojca i Syna w Duchu Świętym: „Wiedziałam – wspomina siostra Maria od Trójcy Świętej – że wszystko od Ojca do Syna i od Syna do Ojca dokonuje się we wszechmocnym uścisku miłości – niewymownie kosztowałam tego, nie reflektowałam natomiast o tej wszechmocy i objęciu, dopiero później pojęłam, że to wszechmocne objęcie miłości było osobistym dziełem Ducha Świętego”. Jego moc – moc ich wzajemnej miłości – unosi trynitarne paradoksy: rozdzielenie i jedność, posiadanie wszystkiego i oddanie wszystkiego, bogactwo i ubóstwo, absolutne posłuszeństwo i absolutną wolność, stałość i proces, dumę i pokorę, niepojętą samodzielność, odwagę i niemowlęctwo, sąd i miłość, śmierć i życie.
To odsłonięcie Tajemnicy Boga w Chrystusie dokonuje się w poznaniu i widzeniu, gdzie przemieniająca człowieka jedność, wspólnota z trójjedynym życiem jest istotą tego poznania. Ta jednocząca, miłosna przemiana jest oczywiście procesem, sygnalizowanym chociażby poprzez kolejność greckich pojęć „poznać” i „widzieć” z dialogu Jezusa z Filipem (J 14,9), gdzie „widzieć” jest intensyfikacją „poznać”. Chrześcijanin przemienia się w to, co poznaje. Św. Paweł wyjaśnia całe chrześcijańskie życie w świetle Bożych paradoksów: z Chrystusem ukrzyżowany, umarły, pochowany i wraz z Nim zmartwychwstały do nowego życia (Flp 3,10 nn.). Poznanie Boga staje się normującą normą ludzkiej egzystencji. Boże paradoksy i twórcze napięcia stają się ludzkimi paradoksami, gdzie ludzki duch nie wystarcza, aby je poznać i unieść. Urzeczywistnia się to tylko w Duchu Świętym – Duchu jedności.
W „sakramencie” ludzkich spojrzeń
Gdy Samarytanka, celnik Mateusz i inni spotykali Jezusa, doświadczali Jego człowieczeństwa – widzieli oczy, włosy, ruchy Jego rąk, słyszeli barwę głosu. W pierwszym momencie nie przypuszczali, iż osoba z którą rozmawiają jest Bogiem. Natura ludzka Chrystusa jest tu „językiem” spotkania. Człowiek bowiem nie zna innego języka – nie jest w stanie pomyśleć ani wyrazić czegoś, co przekraczałoby jego świat. Myśl o Bogu wpisana jest poprzez dzieło stworzenia w ludzki świat, będąc częścią jego języka. Jest tak bliska, że człowiek może w końcu uznać ją za lękliwy produkt własnej świadomości, chroniący go przed trupio bladą przyszłością. W ten sposób napięcie pomiędzy językiem teologicznym a rzeczywistością staje się rozłamem.
Bóg stał się człowiekiem, Boży język stał się ludzkim językiem, aby poprzez „sakrament człowieczeństwa” doprowadzić człowieka do poznania Jego bóstwa. W Chrystusie natura ludzka „prowadzi” do Boskiej: Per hominum Christum tendis ad Deum Christum (św. Augustyn). Natura ludzka Chrystusa jest na podstawie unii hipostatycznej święta, odsłaniając w tym zjednoczeniu swoje bogactwo i swój majestat. W Chrystusie można doświadczyć człowieczeństwa, które jest stworzone na obraz i podobieństwo Boże. Do istoty tego podobieństwa należy poznanie prowadzące do jedności z Bogiem. Wraz z osłabieniem tej jedności człowiek zaciera swoje Boże podobieństwo, jest jak wysychający potok albo ciało, z którego odchodzi życie. W Chrystusie można doświadczyć bosko-ludzkiego piękna człowieka – misterium, którego poprzez jedność z Bogiem nie można objąć tylko ludzką logiką.
W spotkaniu z Człowiekiem z Nazaretu budzi się potrzeba wiary – w Jego spojrzeniu kryje się poznanie i widzenie, które przekracza ludzkie doświadczenie. Dlatego Chrystus delikatnie wprowadza człowieka w rzeczywistość wiary w Boga, którym sam jest, w świat Ojca, którego jest Słowem. Rozmowa Chrystusa z Filipem jest częścią mowy pożegnalnej, której celem jest wzmocnienie wiary uczniów (J 14, 1-14). Nie ma poznania i widzenia Boga bez wiary, która w tym biblijnym kontekście oznacza „mocne budowanie na kimś” (por. Iz 7,9; 28,16). Kto nie buduje na Bogu, nie zna Boga. Gnostyckie poznanie (przeciwko któremu skierowany jest Pierwszy List św. Jana) dalekie jest od poznania, o które chodzi w mowie pożegnalnej Chrystusa, a nawet oddala od Boga i człowieka.
Łaska spojrzenia Chrystusa przelana została na Kościół – Jego Ciało. Spojrzenie człowieka ma udział w spojrzeniu Chrystusa. Na obrazie Caravaggia Chrystus patrzy na Mateusza wraz z Piotrem. W ten sposób natura ludzka zjednoczona w Kościele z Chrystusem i wspólnotą wierzących może prowadzić do Boga. Nic tak nie przekonuje dzisiaj o Nim, jak spotkanie z normalnym, to znaczy świętym człowiekiem. Tęsknota za normą człowieczeństwa odnajduje w tej normalności swoje spełnienie. Normalny człowiek to taki, który rozpoznał w Chrystusie Boga i we wspólnocie Kościoła Jego Ciało. A ponieważ to poznanie prowadzi do miłosnej jedności, dlatego też w spojrzeniu świętego człowieka można przeczuć obecność Boga. Oczywiście, człowieczeństwo to nie będzie nigdy tak normalne, jak człowieczeństwo Chrystusa, ale zawsze pozostanie z nim zjednoczone. Człowiek, który w Chrystusie widzi Ojca, staje się żywym człowiekiem i w ten sposób „chwałą Boga” (św. Ireneusz) – szafarzem łaski Ojca. Cała duchowość siostry Marii od Trójcy Świętej zbudowana jest na schemacie, w którym poznanie Ojca w Chrystusie – bycie wraz z Nim w postawie synostwa na „łonie Ojca” – prowadzi do postawy kapłańskiej ochrzczonych, poprzez którą inni mogą poznać Ojca w dziecięcym zjednoczeniu z Nim. Podobnie jak w Chrystusie poznanie Ojca nie dokonuje się automatycznie, bez wiary, tak również spojrzenie świętego człowieka wymaga wiary, aby zrodzone w nim przeczucie sacrum nie było zbyt przelotne i szybko zapomniane. Człowiek, który poznał Ojca, jest misterium, „sakramentem”, gdzie to poznanie jest prawdziwym kultem tworzącym kulturę.
Ludzie święci, posłani przez Boga, są słowem Jego ojcowskiej wierności. Ich spojrzenia dotykają twarzy przechodniów. Święci wracają do siebie jak niegdyś Odyseusz albo ów święty z powieści Christiane Singer Góra odpocznienia, który po powrocie mieszka nierozpoznany pod schodami własnego domu. Nigdy nie brakowało świętych i ich spojrzeń – brakowało odwagi wiary w ich obecność. Brakowało spojrzenia, które widzi więcej niż własne ego albo widzi dopiero wtedy, gdy odeszli. „Niezrozumiana – pisze Aleksander Sołżenicyn w Zagrodzie Matriony - opuszczona nawet przez własnego męża, pochowała sześcioro dzieci, nie utraciła jednak nigdy gotowości pomocy innym; obca swoim siostrom i szwagierkom, śmieszna osoba, która była na tyle głupia, aby pracować dla innych bez wynagrodzenia. Przy końcu życia nie miała żadnego zaoszczędzonego majątku. Jedną brudno-białą kozę, kulejącego kota... Wszyscy żyliśmy obok niej i nie rozumieliśmy, że była tą sprawiedliwą, bez której, jak mówi przysłowie, żadna wioska nie może żyć, żadne miasto, cała nasza okolica”.
Na fotografii Stefana Zweiga, wykonanej w Ossinigu na rok przed tragiczną śmiercią, jego spojrzenie, które poznało człowieka aż po podświadomość, zastygłe jest w melancholijnym bólu ukrytym pod umierającym uśmiechem – spojrzenie zaś utkwione w pustce albo w oczekiwaniu na człowieka, który rozczarował. Na fotografii siostry Marii od Trójcy Świętej, wykonanej krótko przed jej śmiercią, jej spojrzenie, normalne jak spojrzenie uśmiechniętej kwiaciarki albo pobożnej krewnej, dotyka czytelnika przy końcu książki Na łonie Ojca, która zbiera okruchy jej myśli spisanych na pożółkłych karteczkach. Spojrzenie to jest tym samym, które poznało i widziało tajemnicę, przedstawioną symbolicznie na średniowiecznym obrazie umieszczonym na okładce tej książki, gdzie Bóg Ojciec trzyma krzyż, na którym wisi Jego Syn umiłowany, a pomiędzy nimi Duch Święty pod postacią gołębicy. Spojrzenie, które przychodzi i odchodzi – jak Chrystus wędrujący z Jerycha do Jerozolimy.
Ks. Krzysztof Grzywocz (ur. 1962), teolog, ojciec duchowny w Wyższym Seminarium Duchownym w Opolu i wykładowca na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego.
Pierwotnie tekst ukazał się w kwartalniu „Pastores” 3(2000) nr 6, s. 35-45 - http://www.pastores.pl/
Zdjęcia, nagrania, wspomnienia
prosimy przesyłać na poniższy adres mailowy.
Większe pliki można przekazywać za pomocą Wetransfer.com, Google Drive lub Dropbox.
Celem nawiązania kontaktu
prosimy o podanie imienia, nazwiska, numeru telefonu (lub adresu e-mail).
Zastrzegamy sobie prawa skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.
+48 509 987 382
osoba odpowiedzialna
dr Ryszard Paluch
Wszelkie prawa do zawartych na stronie materiałów (utwory tekstowe, audio, foto, wideo i inne) są zastrzeżone i objęte prawem autorskim. Użytkownicy mogą pobierać i drukować fragmenty zawartości serwisu internetowego www.kskrzysztofgrzywocz.pl wyłącznie do użytku osobistego. Publikacja, rozpowszechnianie zawartości niniejszego portalu lub jej sprzedaż, wykorzystanie do publicznego odtwarzania (całości lub fragmentów utworów) są - bez uprzedniej pisemnej zgody administratora - zabronione i mogą stanowić naruszenie ustawodawstwa o prawie autorskim.